BANGTAN PURITY
Przybywam, jeszcze żyję! Wątpię, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda, czuję się samotna :c, ale dziękuję Amy za 1000 wiadomości o niezmiennej treści "kiedy nastepny rozdzial?", przez co jednak nie rzuciłam tego w cholerę.
Swoją nieobecność chciałam usprawiedliwić tym, że przez całe wakacje miałam jeden dzień w domu, gdzie czekał na mnie mój laptop, ale kiedy wróciłam. otworzyłam szafę. (Mama wcześniej zabierała dla mnie spodnie, żeby mnie wywieźć.) I. Jedna półka leżała na ziemi w stercie spodni, druga spadła na mnie, kiedy wyciągałam buty, więc przez pół dnia sprzątałam w szafie. Następnie okazało się, że zaś zawirusowałam komputer. Potem znów zostałam wbrew swojej woli wywieziona na wieś. Na szczęści mam tu komputer dziadków. Z internetem w tempie pendolino po prostu. Na specjalną potrzebę nauczyłam się ukrywać pliki, a co wyszło, to wyszło, zapraszam do czytania.
Swoją nieobecność chciałam usprawiedliwić tym, że przez całe wakacje miałam jeden dzień w domu, gdzie czekał na mnie mój laptop, ale kiedy wróciłam. otworzyłam szafę. (Mama wcześniej zabierała dla mnie spodnie, żeby mnie wywieźć.) I. Jedna półka leżała na ziemi w stercie spodni, druga spadła na mnie, kiedy wyciągałam buty, więc przez pół dnia sprzątałam w szafie. Następnie okazało się, że zaś zawirusowałam komputer. Potem znów zostałam wbrew swojej woli wywieziona na wieś. Na szczęści mam tu komputer dziadków. Z internetem w tempie pendolino po prostu. Na specjalną potrzebę nauczyłam się ukrywać pliki, a co wyszło, to wyszło, zapraszam do czytania.
Ilość słów: 2754
Hope You Like It
Gdzie tak pędzisz?
Głos Yoongiego i silny zapach szampana, którym zostaliśmy poczęstowani w samolocie, wyrwał mnie z rozmyślań. Obejrzałam się i zobaczyłam, że reszta grupy jest dosyć daleko za nami.
-Zamyśliłam się- rzuciłam tylko nie zwracając na chłopaka większej uwagi.
Objął mnie w talii jedną ręką i lekko pchnął do przodu, dając sygnał do dalszej drogi.
-Nad czym?
Nad Kokiem. Płakał w samolocie. A wiesz dlaczego?
-Nad niczym specjalnym. Ładnie tutaj- palnęłam, żeby szybko zmienić temat. Tylko troszkę mi nie wyszło, gdyż jakoby ulica, którą aktualnie szliśmy, była tak jakby delikatnie... bardzo melinowata i zapuszczona. Yoongi chyba uznał, słusznie, jak najbardziej słusznie, że jestem po prostu padnięta i chwilowo niezdolna do logicznego rozumowana, więc resztę drogi przeszliśmy w milczeniu.
Znów zamyśliłam się nad Kookim. Czemu płakał? Za mocno dałam mu do zrozumienia, że z nami koniec? Że jest po prostu strasznym dzieckiem?
-Jesteśmy, ale nie mam kluczy. Musimy poczekać, pędziwietrze- usłyszałam jednym uchem po kilku, może kilkunastu minutach marszu. Zatrzymałam się i oparłam o ścianę budynku patrząc w pustą przestrzeń. Byłam zbyt przymulona i zamyślona, więc nawet "pędziwiatra" puściłam mimo uszu.
Chciał pokazać, jak mu zależało? Płacząc? Zachował się jak smarkacz. Chciał, żebym nagle bez słowa zostawiła Sugę i została przy nim? Wcześniej jakoś średnio się mną interesował- tu fajeczka, tam browarek ze znajomymi. A ja?
Jak przez mgłę poczułam oddech Yoongiego na szyi i jego delikatne pocałunki, ale dalej nie reagowałam.
Przecież pary się rozchodzą. Po prostu z nim zerwałam. To moje życie. Skoro z nami koniec, nie może mi przecież zabronić umawiać się z... Stop. Jakby spojrzeć na to nieeeco bardziej obiektywnie i przechylić się jeszcze trochę w stronę Jungkooka to... ja z nim nie zerwałam. Ja go zdradziłam. A potem go opierdzieliłam...
Bez sensu.
Coraz śmielsze ruchy Sugi przywołały mnie do rzeczywistości. Razem z ulicznym rumorem poczułam jego ciepłe dłonie, ciało i język. Spróbowałam odsunąć go od siebie, ale uznał to bardziej jako zachętę. Z oddali dobiegł mnie znajomy śmiech reszty bandy.
-Zostaw mnie, idą chłopaki... i wasz menadżer...
Udał, że nie słyszy. Wymamrotałam niegodne damy pięcioliterowe słowo i zaczęłam mu się wyrywać. Nie puszczał. Bawił się ze mną. Po kilku chwilach zmagań, oddałam jeden pocałunek, w nadziei, że potem mnie zostawi.
W pewnym momencie zobaczyłam nad jego ramieniem Kookiego. Na pierwszy rzut oka miał obojętny wyraz twarzy, ale nawet z tej odległości widziałam w jego oczach mieszaninę rezygnacji, zmęczenia, czegoś w rodzaju bólu i frustracji. Może obrzydzenia. Znów odepchnęłam od siebie chłopaka. Znów nie chciał mnie zostawić. A Jungkook stał z rękoma w kieszeniach swojej szarej markowej bluzy z kaptury i patrzył. To było... dziwne uczucie. Żeby nie powiedzieć żenujące.
Po następnej chwili szamotaniny ktoś gwałtownie odciągnął ode mnie Yoongiego i popchnął na ścianę. Spodziewałam się zobaczyć Gkuka. Ale zobaczyłam Taehyunga. Spojrzał na mnie, żeby się upewnić, czy nic mi ni jest.
-Wszystko OK- rzuciłam tylko i, nie ruszając się z miejsca, zerknęłam na Sugę. Patrzył na Kookiego wyzywająco i z tryumfem, jakby właśnie sprzątnął mu sprzed nosa ostatnią babeczkę w piekarni. W tym momencie miałam ochotę go zabić.
Znów.
Never mind.
Usta Jungkooka zacisnęły się w wąską linię. Nagle zerwał się z miejsca, szybkim i pewnym krokiem podszedł do różowowłosego i chwycił go za koszulkę podnosząc do góry. Po czym sprzedał mu tak czystego prawego sierpowego, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie trenował wcześniej specjalnie na tą okazję. Yoongi z pewnością upadłby, gdyby Gkuk go nie trzymał. Kiedy szatyn przymierzał się do kolejnego ciosu, jego rękę przyhamował menadżer.
Zabijając obu wzrokiem, rzucił klucze i coś po koreańsku do Jimina, a ten, z bananem na twarzy, wprowadził mnie do dormu. Po wejściu upolowałam tylko wzrokiem najbliższą kanapę i rzuciłam się na nią, nawet nie zdejmując butów. Podkuliłam nogi i oparłam się brodą na kolanach. Usłyszałam, jak Jimin wyjmował z lodówki dwie puszki i je otwierał. Podszedł i podał mi jedną, jednocześnie szczerząc się do siebie i pijąc zawartość drugiej.
-Nie lubię piwa- powiedziałam krótko po zerknięciu kątem oka na puszkę.
-Odwidziało ci się przez te kilka tygodni?- zdziwił się.
-Nigdy nie lubiłam- odpowiedziałam szczerze.
Postawił piwo na stole przede mną.
-Wcale nie znaleźliśmy cię upitej i naćpanej do nieprzytomności, a obok ciebie nie walały się między innymi puste butelki po piwie. I na pewno Suga prawie nie złamał ci ręki, bo nie chciałaś od...
-Oczywiście, że nie- potwierdziłam, słabo się uśmiechając na samo wspomnienie tamtego dnia z chłopakami. Pierwsze w sumie też nie było dla mnie ciężkie, trudne, czy bolesne. Skończyło się dobrze, to najważniejsze, gdyby nie to, nie poznałabym ich przecież.
Jiminowi banan dalej nie schodził z twarzy. Spojrzałam na niego, a on zachichotał.
-Z czego się ryjesz?- nie wytrzymałam.
-Najpierw Kookie, teraz Suga. Młody serio się w tobie zakochał...
-I co w tym niby śmiesznego?
Powiedziałabym, że zdziwiło mnie to, że Jimin ma z tego wszystkiego bekę, że mnie nie opierdzielił, nie wspiera przyjaciela. Ale Jimin jest Jiminem i Jiminem pozostanie. Wiedziałam, że jeśli ktoś faktycznie będzie potrzebował akurat jego wsparcia, to okaże się świetnym przyjacielem.
-Jesteś pijany?
-A można się upić kieliszkiem szampana?- spytał.-Nie licząc Yoongiego- dodał szybko.
-Najwyraźniej- prychnęłam.- Nie wiem, czy Jungkook w chwili obecnej to na pewno powód do śmiechu.
-Pogadaj z nim, jak chcesz. I tak niczego nie rozumiesz...- odparł śmiejąc się.-Najpierw on, teraz Suga- powtórzył- Kto następny?
Posłałam mu mordercze spojrzenie z nad kolan.
-Wiem, sam bym się zgłosił, ale mam tu już kogoś- powiedział wstając i kierując się do drzwi wyjściowych. W sumie niech idzie. Chwila ciszy i spokoju, może uda mi się zasnąć. Potem już będę miała swoją walizkę, to ogarnę się i...
Stop.
-Masz tu kogoś?- spytałam unosząc głowę.
Zatrzymał się tyłem do mnie i pokiwał twierdząco głową.
-Kto to?- zaciekawiłam się.
Jimin odwrócił się, był już poważny. Banan z twarzy zniknął i ustąpił miejsca lekko rozmarzonemu uśmiechowi. Serio, miałam ochotę zrobić zdjecie, bo nikt by mi nie uwierzył.
-Poznasz się z nim jutro, jeśli chcesz. Już go zaprosiłem. Ale muszę już lecieć, ustalić kilka spraw menadżerem i wytwórnią, niedługo wrócimy.
Nim. Go.
To, że Jimin umawia się chłopakiem zdziwiło mnie mniej, niż ton, którym to powiedział. Zero cynizmu, kpiny, sarkazmu, jakimi posługuję się na co dzień, w każdej konwersacji, z kimkolwiek. Na kilometr było widać, że ON jest dla niego na prawdę ważny.
-Bardzo chętnie- powiedziałam tylko z uśmiechem dumnego rodzica i pozwoliłam mu wyjść.
Kiedy zamknął z sobą drzwi rozłożyłam się na kanapie i leżałam z zamkniętymi oczyma pozwalając myślom błądzić po swoim umyśle. Aż zasnęłam.
Obudziło mnie krzątanie się chłopaków. Było już jasno. Musiałam przespać całą noc, ktoś przyniósł mi białą kołdrę i poduszkę.
Ostrożnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Trwałam tak chwilę, aż przestało mi się kręcić w głowie. Otworzyłam oczy i podszedł do mnie Suga. Pocałował mnie szybko na powitanie i poinformował, że zaraz mają trening.
-Mogę iść z waaami?- spytałam błagalnie jeszcze na wpół śpiąc.
-Pewnie, ale musisz się wyrobić w kwadrans. Twoja torba jest w mojej sypialni, pierwsza po lewej- poinformował mnie i odszedł.
-Jaaasne- ziewnęłam i rzuciłam się z powrotem na poduszkę.
Po czym doszły do mnie słowa Sugi. Kwadrans. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do sypialni.
***
Siedzę w rogu sali, chłopaki ćwiczą układ, a ja obserwuję ich znad książki. W końcu zaczynam powtarzać rękoma niektóre elementy układu, a choreograf chłopaków powtarza je, jakby z myślą o mnie. Wstaję i zaczynam ćwiczyć cały układ, niby z nudów, od niechcenia. Choreograf chwali mnie przed resztą, a chłopaki biją brawo, kiedy idealnie tańczę cały układ solo przy muzyce, bez...
-Ziemia do Sui- Tae złapał mnie za ramię, obrócił w miejscu o 180 stopni i delikatnie popchnął do przodu, a potem w prawo w drzwi jakiejś koreańskiej restauracji.- To tu.
Weszłam do środka, chłopaki zajadali już obfite śniadanie. Poprosiłam Tae, żeby wskazał mi toaletę. Nie zjem nic, jeśli nie umyję rąk. Taki nawyk.
Kiedy wracałam, prawie zderzyłam się z kobietą w średnim wieku, fartuchu i lekką nadwagą. Uznałam, że to właścicielka. Wyraźnie ucieszyła się na mój widok, co trochę zbiło mnie z tropu.
-Annyeong, Vicky. Miło cię znów widzieć- powitała mnie uśmiechem i kaleczącym angielskim. Uchyliłam się od uścisku i powiedziałam, że zaszło małe nieporozumienie, nie znam jej, nie jestem Vicky, tylko "Sui", jestem tu pierwszy raz, ale miło mi ją poznać. Nagle, z podziemia wyrósł Namjoon . Powiedział coś szybko do kobiety, oczywiście po koreańsku, i zaciągnął mnie do mojego miejsca przy zastawie. Usiadłam po turecku obok Sugi, wzięłam pałeczki z wprawą nabytą przy jedzeniu chińszczyzny trzy razy w tygodniu przez ostatnie miesiące zaczęłam pałaszować, topiąc w sosie sojowym tyko trzy kawałki kurczaka. Nowy rekord.
Dziękuję, dziękuję. Autografy później.
Po posiłku zeszliśmy razem z choreografem do piwnicy budynku, w której mieściła się sala. Nie była jakaś niewiarygodnie duża, czy niezwykła. Ot, zwykłe przestronne pomieszczenie z lustrami na ścianach i podłogą w kolorze jasnego drewna. Choreograf nazywany był przez chłopaków "Panem Sonem". "Son" skojarzyło mi się początkowo trochę z angielskim "sun", ale w tym facecie nie było nic słonecznego.
Usiadłam w rogu i na czas rozgrzewki zajęłam się książką. Potem wszyscy zaczęli ćwiczyć jakiś układ, który na pewno znali już od dawna. Jednak po długiej przerwie potrzebowali powtórki i odświeżenia kroków pod okiem choreografa. Odłożyłam książkę, wstałam i zaczęłam kaleczyć taniec po swojemu. Z rozbawieniem i jednocześnie zawodem obserwowałam w lustrze, jak marnie wychodzą mi ruchy. Chłopakom przychodziło to jakby tak naturalnie i lekko. No może poza Jinem i Joonem, ale to już szczegół.
Choreograf patrzył na mnie z politowaniem, zamiast mi pomóc. Dziękuję pięknie. Chyba dopiero wtedy mnie zauważył. Chłopaki też zerkali na moje odbicie i co jakiś czas któryś wybuchał śmiechem, a ja razem z nim, zachowując pozory, że te ruchy to takie koślawe celowo. Zupełnie. Tak. W pewnym momencie pan Son zatrzymał się i rzucił coś do mnie po koreańsku nieprzyjemnym, poirytowanym tonem. Spojrzałam się na niego uśmiechając się głupio, jak uśmiechają się ludzie, do których mówi się w zupełnie nieznanym dla nichjęzyku i oczekuje reakcji.
-Speak English?- spytał szorstko. Skinęłam niepewnie głową. Płynnym angielskim poinformował mnie, że rozpraszam zespół i nie pozwalam im się skupić i mają zaległości i w ogóle wszystko leci na łeb, na szyję, na dupę i mam usiąść z powrotem i nie przeszkadzać i najlepiej w ogóle "f... go away".
Strzeliłam potajemnego focha, rzuciłam cyniczne "I'm so sorry" i wróciłam do lektury. A miało być tak pięknie.
***
Ogólnie rzecz biorąc, nudziłam się. Przez kolejne dni siedziałam w dormie, kiedy chłopaki chodzili na treningi... czy gdzie tam ich niosło. W sumie to nawet dokładnie nie wiedziałam. Nie ruszałam tyłka z dormu bojąc się, że jeszcze urażę jakiegoś zacnego członka wytwórni źle zasznurowanym trampkiem, albo zbyt długimi paznokciami i każe mnie wywalić. A mógłby, gdyby tylko zechciał. W umowie napisane jest "zero dziewczyn". Może nawet słusznie.
Zajmowałam się głównie nauką koreańskiego, tłumaczeniem artykułów w gazecie na polski i angielski ze słownikiem pod pachą... a dokładnie w macu Sugi, rysowaniem, ogarnianiem na nowo syfu i pierdolnika, który jakoś magicznym cudem "sam" codziennie powracał na nowo. Wieczorami chodziłam tylko na rekreacyjną siłownię w parku. Cztery piosenki na ręce, cztery na nogi, boczki, potem wioślarz, orbitrek. Jak skończę kółeczko po jednej piosence na wszystko i tak dotąd, aż nie będę w stanie unieść butelki z wodą. Jimin pokazał mi tą siłownię, ale zwykle siedziałam tutaj sama, bo chłopaki byli zbyt zmęczeni, a poza tym woleli taką bardziej "specjalistyczną", która z resztą znajdowała się równie niedaleko.
W sumie Son miał rację- wszystko leci na łeb, na szyję. Wszyscy związani z wytwórnią byli do mnie uprzedzeni. Miałam co prawda świadomość, że chłopaki złamali dla mnie kilka punktów umowy przedłużając "wakacje", żeby zostać ze mną i przywożąc mnie ze sobą. Więc wszystko co złe zostało zwalone na mnie. W dormie też panowała wybitna atmosfera. Stawialiśmy zakłady, czy Suga zeżre w końcu Koka, czy Kok zeżre Sugę. Tak oto rozpętałam trzecią wojnę światową i udało mi się podzielić BTS na pół.
Już mówiłam, autografy później.
Jungkook, Rap Monster & V vs. Suga, J-Hope & Jin. Wszem i wobec, Jimin pozostał bezstronny mając bekę ze wszystkiego, niezależnie czy był to ryczący Kookie, czy, opierdzielający właśnie lidera, za zbyt częste chodzenie za potrzebą na treningach, tudzież jego samego, pan Son.
Więc cała zabawa polegała na tym, kto komu bardziej pociśnie, a kiedy zaczynało brakować słów, no dalej, w ryj, pod żebra, z pety w brzuch, ale krzesło zostawiamy, bo wygląda na drogie i nikomu nie zawiniło, a ten wazon jest... był taki fajny.
Chyba najbardziej w tym wszystkim dotknęło mnie zachowanie Taehyunga. Gdy wracał popołudniami, był przybity, nawet bardziej niż reszta. Był po prostu smutny, zamknął się w swoim świecie, ignorując wszystkich, prócz lidera i Kookiego, którego to starał się pocieszać. Ponieważ, tak pięknie się złożyło, że Kookie miał pokój razem z Sugą, Tae namówił Jimina, żeby zamienił się z szatynem na pokoje.
Nie chciał ze mną rozmawiać, traktował mnie jak powietrze. Widziałam po nim, że hamuje się przed przywaleniem Yoongiemu. Wiedziałam, że bez większego wysiłku dałby radę chociażby rozwalić nim telewizor. Ale nie robił tego. Ja nie wiem, dlaczego.
Także, cóż. Gdy sobie to wszystko przekalkulowałam, wyszła mi potrzeba spakowania rzeczy i poszukania samolotu. Bo:
Wpadam do życia świetnego zespołu. Spotykam się z jednym z jego członków. Zmuszam zespół, żeby został na dłużej w obcym kraju. Zdradzam wspomnianego wyżej osobnika z jego przyjacielem i doprowadzam tego pierwszego do płaczu. Dzielę zespół na pół i nastawiam przeciw sobie do tego stopnia, że dochodzi do ręko- i krzesłoczynów.
A to wszystko przeze mnie. Jeśli zniknę, znikną za razem wszystkie ich problemy. Ale jeśli chcę zniknąć, muszę zniknąć tak, żeby mnie nie znaleźli. I żebym ja nie znalazła ich.
Wszystko się wali. Związek Jimina się wali. Od początku ten jego chłopak mi się nie spodobał. Widziałam, że Jimin zrobiłby dla niego wszystko i wszystko by mu wybaczył, ale był po postu zaślepiony. Nie wiedział, albo udawał, że nie widzi, jak Bokyung gapi się i rozbiera wzrokiem wszystkich dookoła, a swojemu chłopakowi poświęca szczątkową uwagę, kiedy pyta się o czyjeś imię, albo chce mu się pić. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie zależy mu na związku, no chyba, że takim "bez zobowiązań", tylko na seksie. Wcześniej powiedziałabym, że Jimin nadaje się do tego idealnie, ale na widok jego maślanych oczek, zmieniłam zdanie.
Dwa dni później siedzieliśmy wszyscy na kanapie w szarym, ponurym salonie z jeszcze gorszą szarą, ponurą atmosferą. Wcisnęłam się między Sugę i Hobiego i gadaliśmy o Big Bang oglądając kątem oka film w telewizji. Oparłam się o ramię Hoseoka, bo obawiałam się trzęsienia ziemi, tornada, czy innej katastrofy naturalnej, którą znowóż mógłby wywołać Jungkook, gdybym przybliżyła się do Sugi. Yoongi jednak zignorował niebezpieczeństwo i w akcie zazdrości o przyjaciela położył mi rękę na kolanie. Ku mojej uldze, tylko telefon Jimina zadzwonił. Dźwięk dzwonka z trudem rozchodził się w pokoju, którego atmosfera była tak gęsta, że można byłoby z powodzeniem kroić ją nożem. Wstał, szepnął, że to Bokyung odebrał, wyszedł do kuchni. Budynek się nie zawalił.
A jednak.
Po jakiejś minucie z kuchni dobiegł nas nieprzyjemny dźwięk tłuczonego szkła, a potem trzaśnięcie drzwi frontowych.
-Ja pójdę- oznajmiłam i zerwałam się z kanapy.
Miałam na sobie trampki, a dokładnie czerwone converse, które dostałam od Joona na urodziny, więc nawet nie zmieniałam butów. Gdy wybiegłam, Jimina nie było już w zasięgu wzroku. Wiedziałam, gdzie może być. Zaprzyjaźniłam się z nim ostatnio trochę bardziej, może właśnie dlatego, że był ostatnio jedyną bezstronną osobą. Miałam wrażenie, że znam go najlepiej z całego zespołu. Może otworzył się przede mną ze swoją wrażliwą stroną, bo byłam dziewczyną i uznał, że może mi mówić rzeczy, do których przed kolegami po prostu by się nie przyznał. Mówił, swoim zwyczajem pół żartem pół serio, że jakby coś złego stało się między nim a Bookyungiem, skoczył by z mostu. Mówił to ze śmiechem, przekonany, że trwa w związku idealnym i nic takiego się nie zdarzy. Wiedziałam, że pobiegnie właśnie tam, wejdzie na barierkę i oszacuje odległość jaka dzieli go do wody. Ale nie miałam cholernego pojęcia, czy odważy się skoczyć.
Gdy dobiegłam na miejsce, Jimin siedział na barierce z ugiętymi kolanami niebezpiecznie balansując. Gdyby przehylił się odrobinę w prawo, nie zdążyłby złapać równowagi. Dookoła nie było żywej duszy.
-Chodź, bo się poślizgniesz- zaczęłam.- Na prawdę nie chcesz tego zrobić.
-Nie wiesz, czego chcę!- odkrzyknął łamiącym się głosem.
-Jesteśmy przyjaciółmi- odparłam. Powoli zaczynałam bać się, że na prawdę coś mu odbije, puści się barierki i skoczy.- Kiedy ty się śmiejesz, ja się śmieję. Kiedy ty płaczesz, ja płaczę...
-A co, kiedy skaczę z mostu?
Po jego tonie poczułam, że powoli się uspokaja. Ulżyło mi. Podeszłam do niego szybkim krokiem i objęłam, dalej bojąc się, że straci równowagę. Pod powiekami zapiekły łzy ulgi, że nic mu nie jest.
-Biorę łódkę i ratuję twoją upośledzoną dupę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz