piątek, 28 października 2016

The Price of Fault (TaeGi)

Powracaam! Nie uciekłam!
 To uczucie, kiedy cała rodzina zbiera się przed TV w Twoim pokoju, bo jest najczyściej, a ty uciekasz z książką w ciche miejsce, po czym w pewnym momencie orientujesz się, że zostawiłaś na parapecie czerwony zeszyt z yaoiami...

 Pomysł na tego ficzka narodził się baardzo dawno temu, ale jakoś nie miałam głowy, czasu ani siły, ażeby go dokończyć i zapisać. Dobsz, nie przedłużając, I hope you like it, zapraszam do czytania ;3
 Smutno, że są wyświetlenia, a nikt nie komentuje T^T


Typ: one-shot, yaoi, slash, angst
Pairing: TaeGi, NamGi (pobocznie)
Ostrzeżenia: łagodne sceny 18+ ; krew; Rap Monster jest starszy od Sugi, a Suga wyższy od Taehyunga
Ilość słów: 1956

Łzy szatyna mieszały się z kałużą krwi, w której leżał nieprzytomny, zapewne martwy, stalowo-włosy mężczyzna. Yoongi nie słyszał już dźwięków policyjnych syren, nie czuł bolesnych, czerwonych śladów na szyi, zostawionych przez starszego, nie zwracał uwagi na wypalającą go od środka 80-procentową jamajską wódkę, która sama odnajdywała drogę do jego ust. Jego świat ograniczał się do małego ekraniku w czarnym aparacie, słonych kropel skapujących na wyświetlacz. To były dla niego zupełnie nowe doznania- nigdy wcześniej nie płakał, nie żałował złej decyzji, ani nie czuł tej wewnętrznej pustki spowodowanej tęsknotą. A już na pewno nie wszystko na raz...
***
Tydzień wcześniej:
 W świetle chłodnego, porannego słońca srebrny pistolet z czarną rękojeścią oraz kilka szkarłatnych kropel w przerażający sposób odznaczały się na tle kuchennego blatu z jasnego drewna. Może to zaspanie i wczesna pora sprawiły, że dla Taehyunga było w tym jednak coś malowniczego i subtelnego, dlatego wyciągnął z torby aparat i uwiecznił to na fotografii. Następnie ostrożnie schował browninga do szuflady i starł ze stołu czerwone, zaschnięte krople. Już dawno, dla świętego spokoju przestał zastanawiać się za każdym razem, czyja to krew.
 Powinien był gniewać się na Yoongiego za to, że rzuca broń gdzie popadnie. Powinien trzymać się od niego z daleka. Powinien donieść na niego policji, co zrobiłby każdy, dysponując tyloma dowodami. A jednak wrażliwego Taehyunga coś przyciągało do tego mężczyzny. Kochał go. Ufał mu i czuł się przy nim bezpiecznie, bez względu na wszystko.
 Wychodząc do szkoły zajrzał jeszcze do salonu Na popielatej kanapie, pod grubym, brązowym kocem spał głęboko chudy szatyn. Wyglądał krucho i delikatnie. Tae nie chciał go budzić. Wiedział, ze starszy ma za sobą ciężką noc. Yoongi nie był mordercą z wyboru. Zaplątał się kiedyś w niewłaściwe towarzystwo, usłyszał kilka niewłaściwych rzeczy o kilku niewłaściwych osobach i nie miał już odwrotu. Namjoon bez mrugnięcia okiem pozbywał się tych nieprzydatnych lub potencjalnie zagrażających nieuchwytności jego ludzi, tudzież bezpośrednio jego samego. Tae pogodził się z tym, że jego chłopak po prostu nie ma wyboru. Że musi chronić w ten sposób swoje i jego życie.
 Dokładnie odwrotne zdanie na ten temat miał jego najlepszy przyjaciel, a jednocześnie młodszy kolega ze szkoły.
 -Debiluu, to gangster. Nie wplątuj się w to bagno... On cię zabije... Albo gorzej!
 Taehyung jak zwykle puszczał słowa Kookiego mimo uszu, zajęty przeglądaniem wspólnych zdjęć z Yoongim. Epitety, którymi właśnie rzucał Jungkook, zupełnie nie pasowały do uśmiechniętego chłopaka, przyrównywanego w myślach przez Tae do czarnowłosego anioła, który uśmiechał się teraz do niego z kolorowych, cyfrowych obrazków.
 -Nie znasz go Kookie. On taki nie jest- zaprzeczył w końcu blondyn nie podnosząc wzroku znad aparatu.
 -Jak to nie?- w głosie młodszego słychać już było rezygnację.- Twój przydupas z uśmiechem pakuje kulkę w łeb każdemu, kogo nazwisko podeśle mu Namjoon.
 -Bo sam nie chce skończyć z kulką we łbie- wysyczał Tae. Miał już dość kazań dzieciaka. Owszem byli przyjaciółmi, ale Jungkook pchał swój wielki nochal do spraw, o których nie miał zielonego pojęcia.- Ani zmusić Namjoona do podania komuś cynku na mnie. Nie pomyślałeś o tym, co nie?
 -On cię zabije, albo wciągnie w to bagno...- powtarzał Kook, ale Tae zgarnął swoje rzeczy ze stolika do szkolnej torby i wstał z zamiarem wyjścia. Młodszy złapał go jednak za rękaw i przytrzymał.
 -Hyung, gdzie idziesz? Masz jeszcze lekcje...
 -Do swojego przydupasa- wycedził i wyrwał się z uścisku.
 Jungkook nie miał już siły. Poddał się i pozwolił mu odejść. Czuł się tak cholernie bezsilny. Jego przyjaciel pakował się właśnie w wielkie gówno, z którego potem nikt nie da rady go wyciągnąć, ale jednak nie mógł go powstrzymać. Z jednej strony widział go już kilka razy z Yoongim. Sprawiał wrażenie spokojnego, wesołego i zakochanego w jego przyjacielu chłopaka. Jednak nie zmieniało to faktu, że Yoongi był poszukiwanym zabójcą, na którego nikt nie mógł znaleźć dowodów jedynie za sprawą Nama i jego kontaktów.
 Tae cicho przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania, niepewny, czy Yoongi już wstał. Zostawił torbę w holu i odwiesił kurtkę z szalikiem do szafy. Stąpając na palcach wszedł do salonu. Na twarzy Yoongiego natychmiast wykwitł zaspany uśmiech.
  -Cześć, kochanie- uchylił powieki i powoli przewrócił się na bok w stronę Taehyunga. Ten usiadł na kanapie i przełożył głowę starszego na swoje kolana, po czym pocałował go na przywitanie.
 -Czemu śpisz tutaj, a nie w sypialni?
 -Nie chciałem cię budzić- uśmiechnął się.- Wróciłem nad ranem, tak słodko spałeś.
 Yoongi prawie mruczał, kiedy Taehyung mierzwił jego miękkie włosy.
 -A ty czemu tak wcześnie wróciłeś? Dopiero druga, a w piątki zwykle wracasz koło czwartej.
 Tae zamyślił się na chwilę i znieruchomiał.
 -Kiedy to się skończy?- spytał po chwili.
 -Nie rozumiem...
 -Zawsze, kiedy wychodzisz wieczorem i zabierasz ze sobą pistolet ja...-młodszy niespodziewanie zaczął łkać- ja wariuję, rozumiesz? Boję się o ciebie i ja... ja nie chcę, żeby coś ci się stało...
 Yoongi zdziwił się nieco na ten nagły wybuch, ale usiadł chłopakowi na kolanach i mocno go objął.
 -Taehyung- wyszeptał mu do ucha.- Namjoon mi obiecał... Jeszcze tylko jedno zlecenie i już nigdy nie będziesz się o mnie martwić.
 -Przyrzekasz?
 -Przyrzekam.
  Młodszy złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Chciał mieć go zawsze przy sobie, żeby mieć pewność, że nic mu nie jest.
 Yoongi przewrócił Taehyunga na kanapę i dalej całował siedząc na nim okrakiem. Delikatnie zlizał z zaczerwienionych policzków chłopaka łzy, które jeszcze nie zdążyły wyparować. Rozpiął koszulkę młodszego, a kiedy ta wylądowała na podłodze, Tae śmiało zdjął przez głowę biały T-shirt Yoongiego. Nie zwrócił uwagi na czerwone, zaschnięte ślady na jasnej tkaninie. Kiedy zaczął rozpinać jego pasek w spodniach, Gi podniósł go i przeniósł do sypialni. To nie był pierwszy raz Taeehyunga, ale starszy zawsze był wobec niego wyjątkowo delikatny. Osobiście wolał ostry sex, ale bardziej niż to nienawidził łez Tae. Kochał tego chłopaka na swój sposób. Satysfakcję sprawiało mu bycie powodem jego uśmiechu, ale czegoś brakowało. Yoongi sam nie wiedział o co dokładnie chodzi. Miał jednak świadomość, że nie zależy mu na młodszym tak, jak młodszemu na nim i nie przeszkadzało mu to. Z jednej strony nie czuł potrzeby poświęcania się dla chłopca, z drugiej jednak obserwował każdy mikroskopijny grymas na jego twarzy, kiedy wchodził w niego najdelikatniej, jak potrafił.

 -To co, soju, wóda, kawa?- spytał Taehyung, kiedy leżeli przytuleni do siebie, a Yoongi wodził palcami po świeżych malinkach odznaczających się na ciele młodszego.
-Kawa. Wiesz przecież, że nie mogę pić i odpływam po jednym piwie- przeciągnął się.
 -Racja- przyznał.
 Wstał i ubrał bokserki, po czym skierował się do kuchni, coby przygotować napój. Usłyszał trzask szafy, a potem Yoongi zamknął się w łazience. Ponieważ Tae był już głodny i wiedział, że starszy również nie jadł jeszcze śniadania, zrobił szybko jajecznicę z tostami i pomidorami. Kiedy szatyn wyszedł spod prysznica, odświeżony i z mokrymi włosami, śniadanie było już gotowe.
 -Smacznego- zaprosił do stołu Taehyung i zaczęli pałaszować.
 -Tae, jesteś mistrz- pochwalił Yoongi dopijając kawę z czekoladą.
***
 Kiedy Taehyung zamykał za starszym drzwi, znów poczuł znajome  ukłucie obawy w sercu, które nieprzyjemnymi falami rozchodziło się po całym jego ciele. Pocieszał siebie tylko, że to ostatni raz. Obiecał sobie, że kiedy starszy wróci, już nigdy, nigdy-nigdy-nigdy, go nie opuści. Zgasił światło i został sam pośród ciemności. Bez większego problemu udało mu się przedostać na ślepo do salonu. Tak wiele razy przechodził po omacku z jednego pokoju do drugiego w miłosnym uścisku z szatynem. Z nadzwyczajną łatwością wymierzył odległość do kanapy i ciężko na nią opadł. Pilot czekał na poduszce, dokładnie w miejscu, gdzie go wcześniej zostawił. Włączył telewizor i usiłował zgubić świadomość w jakiejś nędznej dramie.
 Z lekkiego snu wyrwał go telefon. Tae prawie spadł z kanapy, gdy nagle poczuł wibracje w kieszeni spodni. Dzwonił Yoongi.
 Po pięciu minutach spanikowany jechał już autobusem we wskazane przez starszego miejsce. Coś się stało, ale Taehyung nie wiedział dokładnie co. Zżerał go strach, że może nie zdążyć. Kiedy autobus zatrzymał się na właściwym przystanku, chłopak sprintem pobiegł do opuszczonej fabryki, gdzie miał się znajdować jego ukochany. Wszedł do wielkiej, rozświetlonej hali. Ku jego przerażeniu, na środku, w kałuży krwi leżało ułożone na brzuchu, nieruchome ciało. Kiedy Tae ujrzał czerwonawe włosy z początku poczuł ulgę, że to nie Yoongi, ale jakieś pół oddechu później z jego gardła wyrwał się krzyk.
 -Kookie!
 Podbiegł do chłopca i odwrócił go na plecy. Jego oczom ukazała się biała jak kreda twarz nastolatka, którą skalał tylko jeden paskudny siniak pod kością policzkową i intensywnie czerwone plamki krwi. Przeczesał ręką jego włosy ubrudzone lepką substancją, absolutnie nie rozumiejąc, co dzieje się dookoła niego. Na porcelanowe policzki dzieciaka zaczęły przelewać się gorące łzy Tae, mieszając się z drobnymi szkarłatnymi kropelkami i skapując na podłogę. Niespodziewanie z konsternacji wyrwał go jakiś znajomy dźwięk- ni to śmiech, ni parsknięcie. Natychmiast obejrzał się w tamtym kierunku i przez zasłonę łez zobaczył przyglądającego mu się Yoongiego. Stał oparty o ścianę w zakrwawionej koszulce i jeansach, ściskając w prawej dłoni swojego browninga. Nie wyglądał na ani trochę kontuzjowanego, pomijając zakrwawione ubranie. Co więcej, był wręcz nader pogodny i wyraźnie ubawiony całą tą sytuacją. Taehyung zaczął świdrować go wzrokiem, starając się wszystko sobie poukładać. Jednak jego świadomość miała z tym nie lada problem. Czarnowłosy podszedł do młodszego i pomógł mu wstać. Chłopak przywarł do niego, nadal zszokowany widokiem martwego przyjaciela.
 -Hyung...-szlochał- jak t-to się... czy to... hyung... ty go...?
 Yoongi zbliżył się do jego ucha, jak parę dni wcześniej, gdy pocieszał chłopaka po powrocie ze szkoły, i szepnął.
 -Ostrzegał cię, prawda?
 Taehyung przestał łkać. Otworzył szeroko oczy i odepchnął od siebie szatyna.
 -Ty go zabiłeś?- Dopiero teraz zaczął wszystko sklejać w całość.-Jak mogłeś... był moim przyjacielem! Wiedziałeś o tym! Znałeś go! Ty-
 Yoongi zakrył wolną ręką usta chłopaka i przycisnął do ściany.
 -Nie krzycz. Jest środek nocy- skarcił go i uwolnił jego usta.
 -Yoon-hyung... puść mnie. Co ty robisz?- chlipał.
 -Obiecałem ci przecież. Namjoon dał mi ostatni cynk.
 -Na Kookiego?
 Tae nie wiedział, co o tym myśleć. Nie mieściło mu się to wszystko w głowie. Yoongi nie byłby zdolny do czegoś takiego!- krzyczała jedna jego część. Druga dawała o sobie znać poczuciem winy, że nie posłuchał przyjaciela i się nie opamiętał. Znalazła sobie miejsce jeszcze rozpaczliwa cząstka, która zapewniała, że to tylko sen i chłopak zaraz obudzi się w mięciutkim łóżku, przytulony do smacznie śpiącego hyunga. Była malutka i trzęsła się na swoich cienkich, nitkowatych nóżkach. Sama nie wierzyła w to, co mówi, nieubłaganie przygniatana okrutnie dosadnymi bodźcami.
 Yoongi przycisnął swoje usta do ust młodszego. Tae zmuszony był je uchylić, żeby uniknąć siniaka, ale oddał pocałunek. W pewnym momencie poczuł na prawej skroni zimny metal. Zalał się łzami i przycisnął głowę do ściany tak mocno, jak tylko mógł, jednocześnie starając się odepchnął chłopaka.
 -Yoon-hyung... co ty robisz?- powtórzył.
 Spojrzał mu w oczy, ale przeraził się beznamiętnością i spokojem, jakie ujrzał w ich głębi. Zacisnął powieki, kiedy usłyszał charakterystyczne kliknięcie bezpiecznika. Gdyby nie znał Yoongiego, powiedziałby, ze to tylko głupi dowcip. Ale Yoongi, którego znał, nie zrobiłby czegoś takiego.
 Płakał, prosząc i błagając, żeby Gi tego nie robił. Płakał coraz głośniej. Szatyn uniósł wzrok kilka centymetrów nad głowę blondyna. Nagle halę wypełnił huk, a płacz się urwał. Yoongi cały we krwi cofnął się, a u jego stóp z głuchym odgłosem padło bezwładne ciało.
 Zaległa cisza.
 Obiecałem, pomyślał ocierając wierzchem dłoni krew z twarzy, że już nigdy nie będziesz się o mnie martwić.
 Do Yoongiego podszedł mężczyzna o włosach w stalowo-niebieskawym kolorze.
 -Już zaczynałem wątpić, że sobie poradzisz, skarbie- odezwał się ochryple. Zlizał z jego szyi czerwony płyn o metalicznym posmaku, a jego ręka powędrowała do szlufki jeansów szatyna.- Ten dzieciak był serio uroczy.
 Coraz śmielej dotykał Yoongiego, na co ten gwałtownie się odwrócił.
 -Sraj się Namjoon- syknął.- Nie jestem twoją dziwką.
 Wsadził mu w rękę pistolet.
 -Wolę coś z mniejszym odrzutem i załatw mi wreszcie tłumik- rzucił i udał się do wyjścia szybkim krokiem. Podniósł płaszcz, który zostawił obok wejścia, a z jego kieszeni wypadł aparat, który kiedyś kupił Taehyungowi na urodziny. Nie miał pojęcia, jak to się tu znalazł.

środa, 26 października 2016

7. Bangtan Purity "Just Run."



 Przybywam. Tak, tak. Jestem tu raz na dwa miesiące, ale nawał pracy, oceny lecą, a ja nic nie robię, tylko się uczę. Postaram się to jakoś ogarnąć, spiąć dupę i wrzucać coś wreszcie w przyzwoitych odstępach czasu. Nie jestem do końca zadowolona z tego opowiadania, czyta go z tego co wiem tylko jedna-dwie osoby, więc specjalnie dla Was to jeszcze ciągnę.
 Przepraszam za wszystkie błędy w tym opowiadaniu i wcześniejszych. Na prawdę się staram, ale przydałby mi się korektor ;3

ilość słów: 1280
H-Y-L-I


Zaciągnęłam Jimina na lody. Bo przecież nic tak nie poprawia humoru jak lody.
 -Annyeonghaseyo- przywitałam się z szerokim uśmiechem ze sprzedawcą i zaczęłam zamawiać deser. Dla siebie gałkę czekoladowych i jeszcze jedną truskawkowych, dla Jimina tylko jedną waniliową. Mówiłam po koreańsku. No powiedzmy. Czego nie wiedziałam po koreańsku, dopełniałam angielskim. I udawałam, że nie słyszę, że nieeleganckie prychnięcia Jimina to próby tłumienia śmiechu. Ale pozwolił mi dokończyć. Stał sobie w kącie z naciągniętym kapturem i bandaną zawiązaną na twarzy. Biedny, orzechowooki szatyn, stojący za ladą nie wiedział już, czy mówić do mnie po angielsku, czy po koreańsku, ale w końcu zapłaciłam pieniędzmi znalezionymi w kieszeni i odebrałam lody. Jeden wręczyłam Jiminowi i podziękowałam sprzedawcy. Zamiast "gamsahamnida" albo chociaż "thank you" palnęłam "dziękuję" i wyszłam zadowolona, ciągnąc za sobą chichoczącego Jimina.
 Zaprowadził mnie do parku i usiedliśmy niedaleko siłowni na podniszczonej drewnianej ławce. W pobliżu nie było nikogo, więc Jimin spokojnie mógł wyjść z "trybu incognito". Zjedliśmy lody, rozmawiając o pogodzie, a brunet żartował i śmiał się, jakbym dopiero co nie ściągała go z mostu. Zastanawiałam się, czy tak szybko zapomniał o swoim ex czy jest takim świetnym aktorem. Sprawdziłam telefon, ale nie dostałam od chłopaków żadnej wiadomości z pytaniem o Jimina. Napisałam więc tylko krótko do Sugi, że wszystko w porządku i schowałam telefon do kieszeni.
 Zapatrzyłam się w to brązowowłose uosobienie szczęścia i miałam ochotę zapytać, czy już jakimś cudem zapomniał. Bardzo wątpiłam, czy w przeciągu kilkudziesięciu minut da się zapomnieć o próbie samobójczej i jej motywie. Ale z drugiej strony, cholera wie Jimina. Jeśli zapomniał, nie chciałam mu przypominać, szczególnie, że wydawał się taki szczęśliwy.
 W pewnej chwili zaatakowało mnie jedno wspomnienie o Sudze. Tamtego dnia, kiedy zabrał mnie na spacer późnym popołudniem. Zaprowadził mnie przez las, który był równie soczyście zielony jak park dzisiaj, na tory. Szliśmy po szynach, próbując utrzymać równowagę, jednocześnie tracąc wszelkie troski i powagę. Nadjechał pociąg. Zeszliśmy na bok. Słońce zaczęło zachodzić... a on mnie pocałował. Pierwszy raz, jako mój pełnoprawny chłopak. A potem... potem już uciekaliśmy przed policją.
 Jak to za co?
 "Za przechodzenie przez tory w miejscach do tego niewyznaczonych."
 Pierwszy raz wtedy uciekałam przed policją. Chciałam się zatrzymać i przyjąć mandat, pouczenie, czy co tam na nas jeszcze czekało. Ale po co tak tracić czas? Suga rzucił mi swoje zawiadiackie spojrzenie i szepnął tylko "run".
 Dosłownie w tym samym momencie poderwaliśmy się do sprintu. Nagle widziałam już tylko czubki swoich butów, nie myślałam, że się męczę. Yoongi zaciągnął mnie za rękę w boczną drużkę, kilka razy skręciliśmy i pokrążyliśmy szybkim marszem, żeby zgubić pościg, aż zgubiliśmy się sami.
 Kiedy wyszliśmy, chyba zupełnie w drugim końcu miasta, było już ciemno. Suga zaprosił mnie wtedy do jeszcze czynnej restauracji. Do dormu wróciliśmy nad ranem. Czekał na nas wściekły, bardziej niż wściekły, menadżer i, bardziej niż wkurwiony, Joon. Nie tyle byli zmartwieni, ile właśnie wkurzeni.
 -Wystarczyło zadzwonić- rzucił Suga, żeby zmyć z siebie winę. Menadżer, przy kości, średniego wzrostu, ale jednak budzący respekt, u wszystkich prócz Sugi, mężczyzna bez słowa wyjął z kieszeni marynarki komórkę, wcisnął kilka przycisków i odczekał chwilkę. Z kuchni dobiegł dzwonek Yoongiego.
 -Ah, no tak.
 Oczywiście nie byłoby tej całej szopki przy powrocie, gdyby nie to, że Suga zapomniał o wywiadzie i fanmeetingu o 18. W tym momencie dyskretnie się zmyłam, żeby Sudze się wygodniej klęło. A poza tym byłam strasznie padnięta.

 Zebraliśmy się, Jimin założył kaptur, bandanę i milcząc skierowaliśmy się w stronę dormu. Był piękny, słoneczny dzień, a chłopak musiał gotować się w bluzie. Przyjrzałam mu się.
 -Wyglądasz, jakbyś szedł napaść na bank- oceniłam.
 -W sumie, całkiem niezły pomysł- zaśmiał się.
 -Nawet o tym nie myśl.
 Szturchnęłam go.
 -Uważasz, że zrobiłbym coś takiego?
 -Ty? Oczywiście, że tak- odparłam bez zastanowienia.
 Jego następną odpowiedź zagłuszyła rozdzierająca uszy syrena karetki. Chciałam poczekać, aż odjedzie, żeby dalej kontynuować plan napadu, ale skręciła na podjazd dormu. Wyjęłam telefon z kieszeni i zerknęłam na wyświetlacz, żadnych nowych wiadomości.
 -Mam złe przeczucia- szepnęłam do Jimina i pociągnęłam go za rękę. Sprintem pobiegliśmy do dormu. Kiedy wpadliśmy do środka, było dziwnie cicho. Do moich uszu dotarło tylko kilka szeptów i skrawki przytłumionych rozmów po koreańsku. Dlaczego szeptali? Zwykle było tu tak głośno, jakby nie mieszkało tu siedem osób, tylko siedemdziesiąt. Zamiast ich zawołać, poszłam kilka kroków dalej i od razu tego pożałowałam. Na kafelkach w kuchni leżał nieprzytomny Jungkook. Na blacie i dookoła jego głowy była krew. Przy nim klęczał Taehyung, Jin wyglądał przez okno wychodzące na podjazd, a reszta poddenerwowana kręciła się bez celu. Kiedy Tae mnie zobaczył, posłał mi jedno nienawistne spojrzenie. To było jak koszmar. I to na pewno nie był jeden z ich durnowatych żartów. Nie mogłam wydusić  z siebie słowa i pytania, co się tu stało. Wycofałam się do salonu. Na kanapie trzęsąc się siedział Suga, zakrywając dłońmi twarz. Był zakrwawiony i poobijany. Znów mnie zamurowało na ten widok. Wreszcie głos mi wrócił. Spytałam, co się stało. Do środka weszli ratownicy, ale wszystkie odgłosy słyszałam jak pod wodą.
 Suga tylko spiął się i podniósł na mnie szeroko otwarte przerażone oczy.
 Nie... on nie mógł zrobić czegoś takiego.
 On nigdy się nie bał. Nigdy celowo nie skrzywdziłby przyjaciela... przynajmniej na trzeźwo.
 -Już ci mówię, co się stało- usłyszałam za sobą głos Joona. Nie smutny, czy przerażony. Wściekły, jak zwykle- Ten pojeb prawie zabił Jeongkuka- wycedził przez zaciśnięte zęby.- A poszło o ciebie- syknął wychodząc.
 -Aigooo, to nie miało być tak- powiedział trzęsącym się głosem Suga, kiedy udało mu się trochę opanować.
 -A jak?- spytałam. Nogi miałam jak z waty. Gdyby nie to, pewnie był wybiegła.
 -Ten chuj powiedział, że widział jak mnie zdradzasz z Jiminem... Poszarpaliśmy się trochę, ale nie chciałem zrobić mu krzywdy- prawie krzyczał.- No i... poleciał na ten pierdolony blat i...
 Podniósł na mnie wzrok. Musiał zobaczyć coś w wyrazie mojej twarzy, bo szepnął cicho mianhae, przepraszam po koreańsku.
 Moje usta same odpowiedziały cichym, urywanym szeptem za mnie.
 -Nienawidzę cię...
 To nie był mój głos, a już tym bardziej moje myśli. Szok. Panika.
 -Aish, kocham cię, nie chciałem zrobić mu krzywdy! Nie rozumiesz?
 -Ale zrobiłeś. Nienawidzę cię, nienawidzę cię za to!
 -Wybacz mi, Sui. To nie miało tak wyjść. Wiesz przecież!
 Nie mogłam się ruszyć, stałam tylko sparaliżowana, zupełnie nie kontrolując tego co mówię.
 -Cholera...-szepnęłam cicho, zaciskając powieki. A co ja niby teraz kontroluję?
  Otrząsnęłam się dopiero, kiedy do pokoju wtargnął Hoseok i powiedział, że Jungkook jest już w karetce z Namjoonem, a po nich przyjechał menadżer. Oczywiście Hobi miał zamiar zabrać również mnie.
 -Menadżer raczej nie ucieszy się teraz na mój widok, wezmę taksówkę. Przyjadę zaraz po was- obiecałam zdobywając się na zaskakująco spokojny ton, choć głos dalej mi drżał. Nie było czasu na dyskusje, więc Hoseok tylko kiwnął głową, wcisnął mi do ręki kilka banknotów i zabrał Sugę, a ja zadzwoniłam po taksówkę, jak obiecałam. Kiedy zrobiło się cicho, pobiegłam do sypialni i wyjęłam spod łóżka swoją torbę podróżną. Otworzyłam szafę, którą dzieliłam z Sugą i wszystkie swoje ubrania wrzuciłam do torby. To samo zrobiłam z zawartością szuflad, wieszaków i innych małych szafeczek. Na koniec do podręcznej torebki wrzuciłam paszport, chusteczki, słuchawki, telefon, portfel i kilka innych drobnych, niezbędnych rzeczy. Usłyszałam dźwięk klaksonu w momencie, gdy skończyłam dopinać torbę. Zostawiłam klucze na kuchennym blacie i wybiegłam trzaskając za sobą drzwiami. Przebiegłam przez podjazd na trzęsących się nogach, prawie się przy tym potykając, i wsiadłam do taksówki. Było mi gorąco i słabo z nerwów.
 -Na lotnisko- rzuciłam tylko po angielsku, zanim kierowca zdążył powiedzieć cokolwiek.
 Nie wiedziałam, dokąd się teraz udam, a miałam dwie opcje: zatrzymać się u przyjaciół w Polsce, albo u cioci w Niemczech. Wiedziałam za to na pewno, że muszę raz na zawsze wynieść się z życia chłopaków. Nie pasowałam tam, nie było dla mnie miejsca. Menadżer, Pan Son... oni wszyscy mieli rację.

piątek, 26 sierpnia 2016

6. Bangtan Purity "All In"

BANGTAN PURITY
 
 
Przybywam, jeszcze żyję! Wątpię, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda, czuję się samotna :c, ale dziękuję Amy za 1000 wiadomości o niezmiennej treści "kiedy nastepny rozdzial?", przez co jednak nie rzuciłam tego w cholerę.
Swoją nieobecność chciałam usprawiedliwić tym, że przez całe wakacje miałam jeden dzień w domu, gdzie czekał na mnie mój laptop, ale kiedy wróciłam. otworzyłam szafę. (Mama wcześniej zabierała dla mnie spodnie, żeby mnie wywieźć.) I. Jedna półka leżała na ziemi w stercie spodni, druga spadła na mnie, kiedy wyciągałam buty, więc przez pół dnia sprzątałam w szafie. Następnie okazało się, że zaś zawirusowałam komputer. Potem znów zostałam wbrew swojej woli wywieziona na wieś. Na szczęści mam tu komputer dziadków. Z internetem w tempie pendolino po prostu. Na specjalną potrzebę nauczyłam się ukrywać pliki, a co wyszło, to wyszło, zapraszam do czytania.


Ilość słów: 2754
Hope You Like It


Gdzie tak pędzisz?

Głos Yoongiego i silny zapach szampana, którym zostaliśmy poczęstowani w samolocie, wyrwał mnie z rozmyślań. Obejrzałam się i zobaczyłam, że reszta grupy jest dosyć daleko za nami.



-Zamyśliłam się- rzuciłam tylko nie zwracając na chłopaka większej uwagi.

Objął mnie w talii jedną ręką i lekko pchnął do przodu, dając sygnał do dalszej drogi.

-Nad czym?

Nad Kokiem. Płakał w samolocie. A wiesz dlaczego?

-Nad niczym specjalnym. Ładnie tutaj- palnęłam, żeby szybko zmienić temat. Tylko troszkę mi nie wyszło, gdyż jakoby ulica, którą aktualnie szliśmy, była tak jakby delikatnie... bardzo melinowata i zapuszczona. Yoongi chyba uznał, słusznie, jak najbardziej słusznie, że jestem po prostu padnięta i chwilowo niezdolna do logicznego rozumowana, więc resztę drogi przeszliśmy w milczeniu.

Znów zamyśliłam się nad Kookim. Czemu płakał? Za mocno dałam mu do zrozumienia, że z nami koniec? Że jest po prostu strasznym dzieckiem?



-Jesteśmy, ale nie mam kluczy. Musimy poczekać, pędziwietrze- usłyszałam jednym uchem po kilku, może kilkunastu minutach marszu. Zatrzymałam się i oparłam o ścianę budynku patrząc w pustą przestrzeń. Byłam zbyt przymulona i zamyślona, więc nawet "pędziwiatra" puściłam mimo uszu.

Chciał pokazać, jak mu zależało? Płacząc? Zachował się jak smarkacz. Chciał, żebym nagle bez słowa zostawiła Sugę i została przy nim? Wcześniej jakoś średnio się mną interesował- tu fajeczka, tam browarek ze znajomymi. A ja?

Jak przez mgłę poczułam oddech Yoongiego na szyi i jego delikatne pocałunki, ale dalej nie reagowałam.

Przecież pary się rozchodzą. Po prostu z nim zerwałam. To moje życie. Skoro z nami koniec, nie może mi przecież zabronić umawiać się z... Stop. Jakby spojrzeć na to nieeeco bardziej obiektywnie i przechylić się jeszcze trochę w stronę Jungkooka to... ja z nim nie zerwałam. Ja go zdradziłam. A potem go opierdzieliłam...

Bez sensu.

Coraz śmielsze ruchy Sugi przywołały mnie do rzeczywistości. Razem z ulicznym rumorem poczułam jego ciepłe dłonie, ciało i język. Spróbowałam odsunąć go od siebie, ale uznał to bardziej jako zachętę. Z oddali dobiegł mnie znajomy śmiech reszty bandy.



-Zostaw mnie, idą chłopaki... i wasz menadżer...

Udał, że nie słyszy. Wymamrotałam niegodne damy pięcioliterowe słowo i zaczęłam mu się wyrywać. Nie puszczał. Bawił się ze mną. Po kilku chwilach zmagań, oddałam jeden pocałunek, w nadziei, że potem mnie zostawi.

W pewnym momencie zobaczyłam nad jego ramieniem Kookiego. Na pierwszy rzut oka miał obojętny wyraz twarzy, ale nawet z tej odległości widziałam w jego oczach mieszaninę rezygnacji, zmęczenia, czegoś w rodzaju bólu i frustracji. Może obrzydzenia. Znów odepchnęłam od siebie chłopaka. Znów nie chciał mnie zostawić. A Jungkook stał z rękoma w kieszeniach swojej szarej markowej bluzy z kaptury i patrzył. To było... dziwne uczucie. Żeby nie powiedzieć żenujące.



Po następnej chwili szamotaniny ktoś gwałtownie odciągnął ode mnie Yoongiego i popchnął na ścianę. Spodziewałam się zobaczyć Gkuka. Ale zobaczyłam Taehyunga. Spojrzał na mnie, żeby się upewnić, czy nic mi ni jest.

-Wszystko OK- rzuciłam tylko i, nie ruszając się z miejsca, zerknęłam na Sugę. Patrzył na Kookiego wyzywająco i z tryumfem, jakby właśnie sprzątnął mu sprzed nosa ostatnią babeczkę w piekarni. W tym momencie miałam ochotę go zabić.

Znów.




Never mind.

Usta Jungkooka zacisnęły się w wąską linię. Nagle zerwał się z miejsca, szybkim i pewnym krokiem podszedł do różowowłosego i chwycił go za koszulkę podnosząc do góry. Po czym sprzedał mu tak czystego prawego sierpowego, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie trenował wcześniej specjalnie na tą okazję. Yoongi z pewnością upadłby, gdyby Gkuk go nie trzymał. Kiedy szatyn przymierzał się do kolejnego ciosu, jego rękę przyhamował menadżer.

Zabijając obu wzrokiem, rzucił klucze i coś po koreańsku do Jimina, a ten, z bananem na twarzy, wprowadził mnie do dormu. Po wejściu upolowałam tylko wzrokiem najbliższą kanapę i rzuciłam się na nią, nawet nie zdejmując butów. Podkuliłam nogi i oparłam się brodą na kolanach. Usłyszałam, jak Jimin wyjmował z lodówki dwie puszki i je otwierał. Podszedł i podał mi jedną, jednocześnie szczerząc się do siebie i pijąc zawartość drugiej.

-Nie lubię piwa- powiedziałam krótko po zerknięciu kątem oka na puszkę.



-Odwidziało ci się przez te kilka tygodni?- zdziwił się.

-Nigdy nie lubiłam- odpowiedziałam szczerze.

Postawił piwo na stole przede mną.

-Wcale nie znaleźliśmy cię upitej i naćpanej do nieprzytomności, a obok ciebie nie walały się między innymi puste butelki po piwie. I na pewno Suga prawie nie złamał ci ręki, bo nie chciałaś od...

-Oczywiście, że nie- potwierdziłam, słabo się uśmiechając na samo wspomnienie tamtego dnia z chłopakami. Pierwsze w sumie też nie było dla mnie ciężkie, trudne, czy bolesne. Skończyło się dobrze, to najważniejsze, gdyby nie to, nie poznałabym ich przecież.

Jiminowi banan dalej nie schodził z twarzy. Spojrzałam na niego, a on zachichotał.

-Z czego się ryjesz?- nie wytrzymałam.

-Najpierw Kookie, teraz Suga. Młody serio się w tobie zakochał...

-I co w tym niby śmiesznego?

Powiedziałabym, że zdziwiło mnie to, że Jimin ma z tego wszystkiego bekę, że mnie nie opierdzielił, nie wspiera przyjaciela. Ale Jimin jest Jiminem i Jiminem pozostanie. Wiedziałam, że jeśli ktoś faktycznie będzie potrzebował akurat jego wsparcia, to okaże się świetnym przyjacielem.

-Jesteś pijany?

-A można się upić kieliszkiem szampana?- spytał.-Nie licząc Yoongiego- dodał szybko.

-Najwyraźniej- prychnęłam.- Nie wiem, czy Jungkook w chwili obecnej to na pewno powód do śmiechu.

-Pogadaj z nim, jak chcesz. I tak niczego nie rozumiesz...- odparł śmiejąc się.-Najpierw on, teraz Suga- powtórzył- Kto następny?



Posłałam mu mordercze spojrzenie z nad kolan.

-Wiem, sam bym się zgłosił, ale mam tu już kogoś- powiedział wstając i kierując się do drzwi wyjściowych. W sumie niech idzie. Chwila ciszy i spokoju, może uda mi się zasnąć. Potem już będę miała swoją walizkę, to ogarnę się i...

Stop.

-Masz tu kogoś?- spytałam unosząc głowę.

Zatrzymał się tyłem do mnie i pokiwał twierdząco głową.

-Kto to?- zaciekawiłam się.

Jimin odwrócił się, był już poważny. Banan z twarzy zniknął i ustąpił miejsca lekko rozmarzonemu uśmiechowi. Serio, miałam ochotę zrobić zdjecie, bo nikt by mi nie uwierzył.

-Poznasz się z nim jutro, jeśli chcesz. Już go zaprosiłem. Ale muszę już lecieć, ustalić kilka spraw menadżerem i wytwórnią, niedługo wrócimy.




Nim. Go.

To, że Jimin umawia się chłopakiem zdziwiło mnie mniej, niż ton, którym to powiedział. Zero cynizmu, kpiny, sarkazmu, jakimi posługuję się na co dzień, w każdej konwersacji, z kimkolwiek. Na kilometr było widać, że ON jest dla niego na prawdę ważny.



-Bardzo chętnie- powiedziałam tylko z uśmiechem dumnego rodzica i pozwoliłam mu wyjść.

Kiedy zamknął z sobą drzwi rozłożyłam się na kanapie i leżałam z zamkniętymi oczyma pozwalając myślom błądzić po swoim umyśle. Aż zasnęłam.

 

Obudziło mnie krzątanie się chłopaków. Było już jasno. Musiałam przespać całą noc, ktoś przyniósł mi białą kołdrę i poduszkę.



Ostrożnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Trwałam tak chwilę, aż przestało mi się kręcić w głowie. Otworzyłam oczy i podszedł do mnie Suga. Pocałował mnie szybko na powitanie i poinformował, że zaraz mają trening.

-Mogę iść z waaami?- spytałam błagalnie jeszcze na wpół śpiąc.



-Pewnie, ale musisz się wyrobić w kwadrans. Twoja torba jest w mojej sypialni, pierwsza po lewej- poinformował mnie i odszedł.

-Jaaasne- ziewnęłam i rzuciłam się z powrotem na poduszkę.

Po czym doszły do mnie słowa Sugi. Kwadrans. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do sypialni.



***

Siedzę w rogu sali, chłopaki ćwiczą układ, a ja obserwuję ich znad książki. W końcu zaczynam powtarzać rękoma niektóre elementy układu, a choreograf chłopaków powtarza je, jakby z myślą o mnie. Wstaję i zaczynam ćwiczyć cały układ, niby z nudów, od niechcenia. Choreograf chwali mnie przed resztą, a chłopaki biją brawo, kiedy idealnie tańczę cały układ solo przy muzyce, bez...

-Ziemia do Sui- Tae złapał mnie za ramię, obrócił w miejscu o 180 stopni i delikatnie popchnął do przodu, a potem w prawo w drzwi jakiejś koreańskiej restauracji.- To tu.



Weszłam do środka, chłopaki zajadali już obfite śniadanie. Poprosiłam Tae, żeby wskazał mi toaletę. Nie zjem nic, jeśli nie umyję rąk. Taki nawyk.

Kiedy wracałam, prawie zderzyłam się z kobietą w średnim wieku, fartuchu i lekką nadwagą. Uznałam, że to właścicielka. Wyraźnie ucieszyła się na mój widok, co trochę zbiło mnie z tropu.

-Annyeong, Vicky. Miło cię znów widzieć- powitała mnie uśmiechem i kaleczącym angielskim. Uchyliłam się od uścisku i powiedziałam, że zaszło małe nieporozumienie, nie znam jej, nie jestem Vicky, tylko "Sui", jestem tu pierwszy raz, ale miło mi ją poznać. Nagle, z podziemia wyrósł Namjoon . Powiedział coś szybko do kobiety, oczywiście po koreańsku, i zaciągnął mnie do mojego miejsca przy zastawie. Usiadłam po turecku obok Sugi, wzięłam pałeczki z wprawą nabytą przy jedzeniu chińszczyzny trzy razy w tygodniu przez ostatnie miesiące zaczęłam pałaszować, topiąc w sosie sojowym tyko trzy kawałki kurczaka. Nowy rekord.

Dziękuję, dziękuję. Autografy później.

Po posiłku zeszliśmy razem z choreografem do piwnicy budynku, w której mieściła się sala. Nie była jakaś niewiarygodnie duża, czy niezwykła. Ot, zwykłe przestronne pomieszczenie z lustrami na ścianach i podłogą w kolorze jasnego drewna. Choreograf nazywany był przez chłopaków "Panem Sonem". "Son" skojarzyło mi się początkowo trochę z angielskim "sun", ale w tym facecie nie było nic słonecznego.

Usiadłam w rogu i na czas rozgrzewki zajęłam się książką. Potem wszyscy zaczęli ćwiczyć jakiś układ, który na pewno znali już od dawna. Jednak po długiej przerwie potrzebowali powtórki i odświeżenia kroków pod okiem choreografa. Odłożyłam książkę, wstałam i zaczęłam kaleczyć taniec po swojemu. Z rozbawieniem i jednocześnie zawodem obserwowałam w lustrze, jak marnie wychodzą mi ruchy. Chłopakom przychodziło to jakby tak naturalnie i lekko. No może poza Jinem i Joonem, ale to już szczegół.

Choreograf patrzył na mnie z politowaniem, zamiast mi pomóc. Dziękuję pięknie. Chyba dopiero wtedy mnie zauważył. Chłopaki też zerkali na moje odbicie i co jakiś czas któryś wybuchał śmiechem, a ja razem z nim, zachowując pozory, że te ruchy to takie koślawe celowo. Zupełnie. Tak. W pewnym momencie pan Son zatrzymał się i rzucił coś do mnie po koreańsku nieprzyjemnym, poirytowanym tonem. Spojrzałam się na niego uśmiechając się głupio, jak uśmiechają się ludzie, do których mówi się w zupełnie nieznanym dla nichjęzyku i oczekuje reakcji.

-Speak English?- spytał szorstko. Skinęłam niepewnie głową. Płynnym angielskim poinformował mnie, że rozpraszam zespół i nie pozwalam im się skupić i mają zaległości i w ogóle wszystko leci na łeb, na szyję, na dupę i mam usiąść z powrotem i nie przeszkadzać i najlepiej w ogóle "f... go away".

Strzeliłam potajemnego focha, rzuciłam cyniczne "I'm so sorry" i wróciłam do lektury. A miało być tak pięknie.



***

Ogólnie rzecz biorąc, nudziłam się. Przez kolejne dni siedziałam w dormie, kiedy chłopaki chodzili na treningi... czy gdzie tam ich niosło. W sumie to nawet dokładnie nie wiedziałam. Nie ruszałam tyłka z dormu bojąc się, że jeszcze urażę jakiegoś zacnego członka wytwórni źle zasznurowanym trampkiem, albo zbyt długimi paznokciami i każe mnie wywalić. A mógłby, gdyby tylko zechciał. W umowie napisane jest "zero dziewczyn". Może nawet słusznie.

Zajmowałam się głównie nauką koreańskiego, tłumaczeniem artykułów w gazecie na polski i angielski ze słownikiem pod pachą... a dokładnie w macu Sugi, rysowaniem, ogarnianiem na nowo syfu i pierdolnika, który jakoś magicznym cudem "sam" codziennie powracał na nowo. Wieczorami chodziłam tylko na rekreacyjną siłownię w parku. Cztery piosenki na ręce, cztery na nogi, boczki, potem wioślarz, orbitrek. Jak skończę kółeczko po jednej piosence na wszystko i tak dotąd, aż nie będę w stanie unieść butelki z wodą. Jimin pokazał mi tą siłownię, ale zwykle siedziałam tutaj sama, bo chłopaki byli zbyt zmęczeni, a poza tym woleli taką bardziej "specjalistyczną", która z resztą znajdowała się równie niedaleko.

W sumie Son miał rację- wszystko leci na łeb, na szyję. Wszyscy związani z wytwórnią byli do mnie uprzedzeni. Miałam co prawda świadomość, że chłopaki złamali dla mnie kilka punktów umowy przedłużając "wakacje", żeby zostać ze mną i przywożąc mnie ze sobą. Więc wszystko co złe zostało zwalone na mnie. W dormie też panowała wybitna atmosfera. Stawialiśmy zakłady, czy Suga zeżre w końcu Koka, czy Kok zeżre Sugę. Tak oto rozpętałam trzecią wojnę światową i udało mi się podzielić BTS na pół.

Już mówiłam, autografy później.



Jungkook, Rap Monster & V vs. Suga, J-Hope & Jin. Wszem i wobec, Jimin pozostał bezstronny mając bekę ze wszystkiego, niezależnie czy był to ryczący Kookie, czy, opierdzielający właśnie lidera, za zbyt częste chodzenie za potrzebą na treningach, tudzież jego samego, pan Son.

Więc cała zabawa polegała na tym, kto komu bardziej pociśnie, a kiedy zaczynało brakować słów, no dalej, w ryj, pod żebra, z pety w brzuch, ale krzesło zostawiamy, bo wygląda na drogie i nikomu nie zawiniło, a ten wazon jest... był taki fajny.



Chyba najbardziej w tym wszystkim dotknęło mnie zachowanie Taehyunga. Gdy wracał popołudniami, był przybity, nawet bardziej niż reszta. Był po prostu smutny, zamknął się w swoim świecie, ignorując wszystkich, prócz lidera i Kookiego, którego to starał się pocieszać. Ponieważ, tak pięknie się złożyło, że Kookie miał pokój razem z Sugą, Tae namówił Jimina, żeby zamienił się z szatynem na pokoje.

Nie chciał ze mną rozmawiać, traktował mnie jak powietrze. Widziałam po nim, że hamuje się przed przywaleniem Yoongiemu. Wiedziałam, że bez większego wysiłku dałby radę chociażby rozwalić nim telewizor. Ale nie robił tego. Ja nie wiem, dlaczego.

Także, cóż. Gdy sobie to wszystko przekalkulowałam, wyszła mi potrzeba spakowania rzeczy i poszukania samolotu. Bo:

Wpadam do życia świetnego zespołu. Spotykam się z jednym z jego członków. Zmuszam zespół, żeby został na dłużej w obcym kraju. Zdradzam wspomnianego wyżej osobnika z jego przyjacielem i doprowadzam tego pierwszego do płaczu. Dzielę zespół na pół i nastawiam przeciw sobie do tego stopnia, że dochodzi do ręko- i krzesłoczynów.

A to wszystko przeze mnie. Jeśli zniknę, znikną za razem wszystkie ich problemy. Ale jeśli chcę zniknąć, muszę zniknąć tak, żeby mnie nie znaleźli. I żebym ja nie znalazła ich.



Wszystko się wali. Związek Jimina się wali. Od początku ten jego chłopak mi się nie spodobał. Widziałam, że Jimin zrobiłby dla niego wszystko i wszystko by mu wybaczył, ale był po postu zaślepiony. Nie wiedział, albo udawał, że nie widzi, jak Bokyung gapi się i rozbiera wzrokiem wszystkich dookoła, a swojemu chłopakowi poświęca szczątkową uwagę, kiedy pyta się o czyjeś imię, albo chce mu się pić. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie zależy mu na związku, no chyba, że takim "bez zobowiązań", tylko na seksie. Wcześniej powiedziałabym, że Jimin nadaje się do tego idealnie, ale na widok jego maślanych oczek, zmieniłam zdanie.

Dwa dni później siedzieliśmy wszyscy na kanapie w szarym, ponurym salonie z jeszcze gorszą szarą, ponurą atmosferą. Wcisnęłam się między Sugę i Hobiego i gadaliśmy o Big Bang oglądając kątem oka film w telewizji. Oparłam się o ramię Hoseoka, bo obawiałam się trzęsienia ziemi, tornada, czy innej katastrofy naturalnej, którą znowóż mógłby wywołać Jungkook, gdybym przybliżyła się do Sugi. Yoongi jednak zignorował niebezpieczeństwo i w akcie zazdrości o przyjaciela położył mi rękę na kolanie. Ku mojej uldze, tylko telefon Jimina zadzwonił. Dźwięk dzwonka z trudem rozchodził się w pokoju, którego atmosfera była tak gęsta, że można byłoby z powodzeniem kroić ją nożem. Wstał, szepnął, że to Bokyung odebrał, wyszedł do kuchni. Budynek się nie zawalił.



A jednak.

Po jakiejś minucie z kuchni dobiegł nas nieprzyjemny dźwięk tłuczonego szkła, a potem trzaśnięcie drzwi frontowych.

-Ja pójdę- oznajmiłam i zerwałam się z kanapy.

Miałam na sobie trampki, a dokładnie czerwone converse, które dostałam od Joona na urodziny, więc nawet nie zmieniałam butów. Gdy wybiegłam, Jimina nie było już w zasięgu wzroku. Wiedziałam, gdzie może być. Zaprzyjaźniłam się z nim ostatnio trochę bardziej, może właśnie dlatego, że był ostatnio jedyną bezstronną osobą. Miałam wrażenie, że znam go najlepiej z całego zespołu. Może otworzył się przede mną ze swoją wrażliwą stroną, bo byłam dziewczyną i uznał, że może mi mówić rzeczy, do których przed kolegami po prostu by się nie przyznał. Mówił, swoim zwyczajem pół żartem pół serio, że jakby coś złego stało się między nim a Bookyungiem, skoczył by z mostu. Mówił to ze śmiechem, przekonany, że trwa w związku idealnym i nic takiego się nie zdarzy. Wiedziałam, że pobiegnie właśnie tam, wejdzie na barierkę i oszacuje odległość jaka dzieli go do wody. Ale nie miałam cholernego pojęcia, czy odważy się skoczyć.



Gdy dobiegłam na miejsce, Jimin siedział na barierce z ugiętymi kolanami niebezpiecznie balansując. Gdyby przehylił się odrobinę w prawo, nie zdążyłby złapać równowagi. Dookoła nie było żywej duszy.

-Chodź, bo się poślizgniesz- zaczęłam.- Na prawdę nie chcesz tego zrobić.

-Nie wiesz, czego chcę!- odkrzyknął łamiącym się głosem.

-Jesteśmy przyjaciółmi- odparłam. Powoli zaczynałam bać się, że na prawdę coś mu odbije, puści się barierki i skoczy.- Kiedy ty się śmiejesz, ja się śmieję. Kiedy ty płaczesz, ja płaczę...



-A co, kiedy skaczę z mostu?

Po jego tonie poczułam, że powoli się uspokaja. Ulżyło mi. Podeszłam do niego szybkim krokiem i objęłam, dalej bojąc się, że straci równowagę. Pod powiekami zapiekły łzy ulgi, że nic mu nie jest.

-Biorę łódkę i ratuję twoją upośledzoną dupę.

niedziela, 29 maja 2016

Zanim moje serce pozwoli ci odejść (VKook)

Przybywam z wikuczkiem wprawkowym, do którego inspiracja naszła mnie, kiedyż chowałam się na czereśni przed resztą świata. Ne, of course, wikuczkiem debiutanckim. Nikt, kogo znam, nie lubi yaoi. Smutne, ale prawdziwe. Idę rozpaczać do szafy. Albo rzucić się przez okno. Albo pod karetkę. Albo... Ten opis zaraz będzie dłuższy od łanszota.
Wcale nie jestem wstawiona. To tylko tak wygląda.

Nie, tego jeszcze nie dedykuję Oli.
>Bardzo lubię komentarze<


Pairing: VKook
Typ: One-Shot, ANGST
Raiting: -
Ilość słów: 825
H-Y-L-I

-Dalej nie wiem, czy to dobry pomysł. A co jeśli gałąź się złamie? Albo-
 -Nie ufasz mi już, Jungkookie?- przerwałem.
 Histeryk.
 -Ufam ci. Przecież zawsze ci ufałem.
 Przyparłem go za ramiona do pnia wielkiego drzewa. Chłopak był taki młody, piękny, kruchy. Niewinny. Miał takie miękkie usta. Z początku gubił się w pocałunku. To było słodkie. On cały był słodki. Tylko mój. Odsunąłem się od niego czując, jak jego oddech i puls przyspieszyły. Moje kochanie podnieciło się samym pocałunkiem. Zmieszany odsunął się ode mnie do drzewa, jakby chciał się w nie wtopić.
 -To… wchodzimy?- spytał ostrożnie.
 Wspiąłem się pierwszy i podałem szatynowi rękę. Usiedliśmy na długiej, grubej gałęzi znajdującej się parę dobrych metrów nad potokiem. Strumyk nie był głęboki, a ponad powierzchnię wystawały ostro zakończone skały. Jungkook musiał się przestraszyć, bo mocno się we mnie wtulił.
 -Często tu przychodzisz?
 -Ostatni raz byłem tu jakieś… piętnaście lat temu- odparłem gładząc aksamitne, czarne włosy i obserwując wielkie, zachodzące za drzewami słońce. Nie potrzebne mi były do szczęścia takie romantyczne scenki, ale Kookie bardzo to kochał.
 -Taehyung…-zaczął.
 To, że zwrócił się do mnie pełnym imieniem od początku nie wróżyło nic dobrego.
 -Ne?- spytałem ostrożnie.
 -Muszę… wyjechać na kilka dni- odparł po chwili.
 -Kilka to znaczy?
 -Miesiąc.
 -Ile?!
 Kookie wtulił się we mnie jeszcze mocniej.
 -Po jaką cholerę?!
 -Jimin załatwił mi fuchę w Seulu…
 Myślałem, że się przesłyszałem.
 -Ty jeszcze masz czelność informować mnie, że chcesz wyjechać na miesiąc, sam, do swojego ex?!
 -Wymagasz ode mnie, żebym ci ufał bezgranicznie, a sam nawet trochę nie potrafisz mi zaufać!- wybuchnął.
 Szybko poderwał się na gałęzi. Następne kilka minut widziałem jak przez mgłę.
 Stracił równowagę i, zanim zdążyłem zareagować, spadł z gałęzi. Co najmniej pięć metrów w dół.
 Usłyszałem krzyk, który urwał się nagle wraz z pluskiem wody. Zszedłem z drzewa. Wyciągnąłem chłopaka z  zabarwionej na czerwono wody. Nie oddychał, nie czułem pulsu.
 Zadzwoniłem po karetkę.
 Pamiętam krew. Dużo krwi, sączącej się spod jego ciała. Kontrastowała z jego, jeszcze bledszą niż zwykle, skórą. Moje pobrudzone ubrania, trzęsące się ręce. Pamiętam sygnał karetki. Próbowali go reanimować. Zadawali jakieś trudne pytania. Nogi nagle ugięły się pode mną. Ciemność.
 Obudziłem się w jasnym pomieszczeniu. Szpital. Z początku nie wiedziałem, jak się tu znalazłem, ale… Drzewo, krzyk, Kookie, krew… Tak dużo krwi.
 Pielęgniarka poinformowała mnie, że złamałem nogę i zemdlałem na kilkanaście godzin. Była niewiele młodsza ode mnie, pewnie jakaś praktykantka. Wyraźnie próbowała ze mną flirtować. Ma się to coś.
 -Gdzie leży Jeon Jungkook?- spytałem kulturalnie, chociaż dziewczyna zaczynała mnie już irytować.
 -Jest pan przyjacielem, kimś z rodziny?- spytała bawiąc się rurką od kroplówki przy mojej dłoni.
 -Nie- uśmiechnąłem się uprzejmie.- To mój chłopak. Mogę się z nim zobaczyć?
 Jej mina- bezcenna.
 -Obawiam się, że nie. Leży na ojomie.- odparła już nieco bardziej profesjonalnym tonem.
 -Wyjdzie z tego?- poderwałem się.
 Dziewczyna spojrzała mi w oczy i nieznacznie pokręciła głową.
 -Mam złe wieści... Ale zawsze trzeba mieć nadzieję.
 Wyszła. Zostawiła mnie tam samego, przerażonego. Nie płakałem.
 Łzy same kapały na śnieżnobiałą pościel.
 Czas płynął wolno. Minęło kilka dni, nie wiem ile dokładnie. Nie chciałem liczyć. Zadawali mi pytania, jak do tego doszło. Policja.
 Ale ja nie wiedziałem. To się nie stało. Nie mogło.
 Mogłem odwiedzać Jungkooka. Cały czas był nieprzytomny. Według lekarzy to nie była śpiączka. Niby oddychał. Czułem, że jego serce bije. Ale nie poruszał się. Cały czas leżał nieruchomo, wyglądał, jakby był martwy.
 Jego blada skóra przybrała siny odcień, a w komplecie z czarnymi włosami wyglądała jeszcze upiorniej. Mimo to, dalej wyglądał pięknie. Tak krucho i delikatnie. Lekarze twierdzili, że lada moment może się obudzić, że to cud, że nie odniósł właściwie żadnych poważniejszych obrażeń, ale ja czułem, że to kłamstwo, on umiera. Po prostu to czułem. To ja go zabiłem.
 Pokuśtykałem na salę obserwacji, chwilowo było tam zupełnie pusto i cicho. Skuliłem się na swoim łóżku. W szufladzie od kredensu był nóż. Ot, zwykły kuchenny nóż z czarną, plastikową rękojeścią.
 Jungkook umierał. Już od początku umierałem razem z nim.

*Zmiana narratora*
Obudziło mnie jasne światło szpitalnej jarzeniówki, pikanie jakiś niezidentyfikowanych urządzeń podłączonych do mnie, krzątanie się pielęgnia… Stop. Obudziło mnie coś milszego. A właściwie brak tego czegoś.
 -Gdzie Taehyung?- wychrypiałem nie do końca mogąc jeszcze w pełni panować nad głosem.
 -Cały czas czekał na pana, jest dwie sale obok- uśmiechnął się jakiś facet w kitlu. Obstawiam, iż był to lekarz.
 Kiedy skończył snuć historię… mojego wypadku, udało mi się go ubłagać, żebym mógł zobaczyć Taehyunga. Nie chciał, żebym jeszcze wstawał, a chłopak zasnął, jednak lekarz przewiózł mnie na wózku i zostawił nas samych przy jego łóżku. Nie mogłem oderwać wzroku od jego spokojnego, nieruchomego oblicza. Tylko coś było nie tak. Był taki jakiś… zbyt nieruchomy.
 Dosięgnąłem jego ust, delikatnie je całując. Wtedy zrozumiałem, o chodzi. Zapominając o bólu wdrapałem się na łóżku obok niego. Obok z tępym brzdękiem spadł zakrwawiony nóż. Kołdra pode mną przesiąkła szkarłatem. Zerwałem ją z niego i moim oczom ukazało się jeszcze więcej krwi.
 Położyłem sobie na kolanach głowę chłopaka i szlochając przeczesywałem palcami jego metalicznie fioletowe włosy.
 -Taehyung, ty idioto…